Przebudzenie cz.6

Po obudzeniu, znowu nie mogłem się poruszać. Jedynie oczy wędrowały we wszystkie strony próbując coś zobaczyć. Chwilę trwało zanim odzyskałem pełną sprawność ale jak już to się stało, byłem pełen energii. Na pewno jest to dziwne miejsce ale wiem, że w domu się tak nie wysypiałem. Dom. Nie pamiętam go. Na razie muszę odnaleźć Lokaja i spytać się co z tym lekarzem. Odruchowo zerknąłem na poparzenia wywołane krzewami. Na skórze nie było żadnych śladów, a muszę przyznać, że wcześniej wyglądało to dość poważnie. Wyjrzałem przez okno. Nic się nie zmieniło. Ani pora dnia, ani jeden listek na drzewie, nawet woda z fontanny lała się tak samo. Tak jakby czas się zatrzymał. Wyszedłem z pokoju. Ten sam długi korytarz, żadnych drzwi. Przy wyjściu to samo puste biurko. Postanowiłem usiąść przy fontannie i zaczekać tam na kogoś. Było to dość dobre miejsce, ponieważ widać było bramę wjazdową oraz wejście do budynku. Usiadłem na ławce i czekałem. Nic się nie działo. Jedyną ruchomą rzeczą, na której można było zawiesić oko, była woda w fontannie. Jednostajny dźwięk wprowadzał w stan relaksu i wyciszenia. Odpłynąłem. Nie wiem po jakim czasie się ocknąłem. Byłem bardzo zmęczony. Udałem się do pokoju. Zasnąłem.

Obudziłem się jak zwykle nie mogąc się ruszać. Sen był głęboki i bez żadnych snów. Z jakiegoś powodu wydawało mi się to niezwykłe, tak jakbym wcześniej zawsze miał sny. Czas na mnie. Postanowiłem udać się na dół. Usiadłem na ławce i patrzyłem na fontannę. Był to hipnotyzujący widok od którego ciężko było się oderwać. Nie wiem jak długo tak siedziałem. Kiedy się ocknąłem, zmęczony udałem się do pokoju. Czułem zadowolenie i spełnienie. Wykonałem całkiem dobrą robotę, zasłużyłem na odpoczynek.

Kolejne świadome okresy mijały od momentu obudzenia i zejścia na dół do fontanny, a powrotem do łóżka. Zawsze siadałem na tej samej ławce, w tym samym miejscu. Zawsze wracałem do tego samego łóżka. Nie czułem żadnych innych potrzeb. Wręcz przeciwnie, czułem satysfakcje oraz radość z tego, że biorę udział w czymś wielkim, dużym, że jestem ważnym trybikiem w jakimś ogromnym przedsięwzięciu. Mimo tego, że nie spotkałem nikogo innego wiedziałem, że nie jestem sam. Było mi cudownie. Niczego nie zmieniałem, bo niczego nie chciałem zmieniać. Było mi dobrze tak jak było.

Otworzyłem drzwi aby znowu iść do fontanny. Byłem wypoczęty, zresztą tak ja zawsze po przebudzeniu. Kiedy zamykałem drzwi, kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Zamarłem. Ktoś tam jest. Co teraz? Iść za nim, czy może zawołać Lokaja? Nieznajomy zniknął za rogiem. Ostrożnie ruszyłem przed siebie znajomym korytarzem. Wiedziałem, że tak czy inaczej muszę iść do fontanny, a że innej drogi nie było więc nie miałem wyjścia. Z każdym kolejnym krokiem coraz więcej myśli pojawiało mi się w głowie. Od samego początku, jak tylko tu trafiłem, marzyłem o tym aby kogoś poznać, a teraz jak się nadarzyła okazja, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu czuję niepokój i lęk. Nawet nie wiem skąd akurat te uczucia? Wcześniej, kiedy wyobrażałem sobie jak takie spotkanie będzie wyglądało, czułem radość i ekscytacje. Układałem sobie w głowie pytania, które zadam, a teraz kiedy to się faktycznie dzieje, czuje tylko lęk i strach. Takiego scenariusza nie zakładałem.

Powoli zbliżałem się do zakrętu, za którym zniknął nieznajomy. Może będzie lepiej jak jeszcze chwilę poczekam. Odczekałem krótką chwilę i wyjrzałem za róg. Nikogo nie było. Niecałe dziesięć kroków dzieliło mnie teraz od schodów w dół. Ostrożnie ruszyłem przed siebie dokładnie obserwując klatkę schodową. Byłem tak bardzo skupiony na schodach, wypatrując zagrożenia, że nie dostrzegłem czegoś, czego na pewno tu nigdy nie było. Korytarz? Jakim cudem pojawił się tu korytarz? Dobrze pamiętałem, że dziesięć kroków za zakrętem były tylko schody. Nigdy żadnego korytarza tam nie było. Ale teraz jest. Korytarz, który prowadził w przeciwną stronę niż schody. Lepiej będzie żebym tam nie szedł. Poszukam Lokaja i spytam się o co tu chodzi. Może otworzyli jakieś nowe skrzydło dla nowych gości. Pewnie od zawsze ten korytarz tam był, tylko nie zwróciłem na niego uwagi. Drzwi! Racja! Na pewno były tam wcześniej drzwi, które były zamknięte i dlatego nie widziałem tego korytarza. Teraz pewnie zdemontowano drzwi i dlatego zobaczyłem korytarz. Na pewno tak było. A ten człowiek, którego widziałem to na pewno robotnik, który robi jakiś remont. Na pewno. Odetchnąłem z ulgą. Wszystkie niejasności zaczęły logicznie układać się w jedną spójną całość. Jak tylko ciało zaczęło się rozluźniać, poczułem ból w każdym mięśniu. Nawet nie wiedziałem, że byłem aż tak spięty. Postanowiłem odnaleźć Lokaja i spytać się, o co tak naprawdę tu chodzi. Już schodziłem na dół, kiedy kątem oka zerknął w głąb „nowego” korytarza. Zrobiłem to zupełnie nieświadomie. Po prostu oczy same spojrzały w tamtą stronę. Nie ma tam żadnego remontu! Ciało ponownie zesztywniało. Po co ja właściwie tam patrzyłem? Czego ja właściwie tam szukam? Nie mogłem jednak się oprzeć i powoli odwróciłem głowę aby dokładnie się przyjrzeć. Nic, po prostu pusty korytarz. Tam niczego i nikogo nie ma.  Nawet nie zorientowałem się kiedy wszedłem ponownie na górę i podążałem „nowym” korytarzem. Był tak samo długi jak ten, który prowadził do mojego pokoju. I tak samo jak w „moim” korytarzu nie było żadnych drzwi, oprócz jednych, które znajdowały się na końcu. Nie wiem, co mną kierowało ale szybko znalazłem się przy tych jedynych drzwiach z przytwierdzonym uchem. Nic nie słyszę. Nie, to nie jest dobry pomysł. Łapię za klamkę, przekręcam. Drzwi otwierają się. Niewielki pokój. Dużo mniejszy od mojego, nawet nie ma miejsca na łóżko. Żadnych okien. Białe ściany. Na środku, tyłem do mnie siedzi po turecku jakiś mężczyzna. Nawet nie drgnął jak otworzyłem drzwi. Milczy

Podobne

Dziennik kepleriański – wpis 6

Wydaje mi się, że ten poprzedni wpis wymaga jeszcze rozszerzenia. Te zawody, które opisałem są oczywiście najbardziej ekstremalną wersją Wyścigu Śmierci. Wydaje mi się oczywiste i wszyscy wiedzą, że dzieciaki które trenują do tych zawodów nie są wystawianie na zagrożenie

Czytaj więcej »

Dziennik kepleriański – wpis 5

Wyścig ze śmiercią. Jest to sport, który uprawiam. Może to dość straszna nazwa, która niekoniecznie przyjęłaby się na Ziemi, jednak w pełni oddaje to, czym ten sport jest. Na czym to polega? Tak jak pisałem wcześniej jest czas, w którym

Czytaj więcej »

Dziennik kepleriański – wpis 4

Różnica. Myślę, że od dzisiaj będzie to mój pseudonim. Może w końcu czas napisać czy się zajmuję. Jestem zawodowym sportowcem i biorę udział w Wyścigu Śmierci. Tak naprawdę to, że jestem zawodowcem jest na wyrost, ponieważ nie brałem jeszcze udziału

Czytaj więcej »

Dziennik kepleriański – wpis 3

Wykluczenie. To właśnie słowo opisuje moją sytuację, to jak się czuję przez całe życie. Czasami nawet nie wiem kim jestem. Całe moje dzieciństwo starałem się dopasować. W szkole próbowałem wejść do każdej możliwej grupy ale rezultat zawsze był ten sam.

Czytaj więcej »

2250 rok. Czas wielkich zmian. Już 150 lat jesteśmy na Kepler 843. Tydzień temu nasz Mer podpisał Pakt Niepodległościowy. Wraz z innymi Galactopolis ogłaszamy niepodległość. Odłączamy się od Ziemi. Postanawiamy decydować sami o sobie. Była to wspólna decyzja nas wszystkich. W referendum wzięło 100 procent obywateli i wynik mógł być tylko jeden – wszyscy głosujący poparli decyzję o odłączeniu. Dlaczego tak się stało? Nie jest obojętne to, że wczoraj zmarł ostatni obywatel, który wyruszył z Ziemi w poszukiwaniu lepszego domu i trafił na Kepler 843. Miał 170 ziemskich lat. Teraz już nikt nie pamięta Ziemi. Wiemy o niej tylko to, czego nas nauczono. I nie jest to zgodne z tym, czego doświadczamy na co dzień. Czujemy się oszukani, uciemiężeni i wyzyskiwani. Stąd nasza decyzja o ogłoszeniu Niepodległości. Czy to im się spodobało? Oczywiście, że nie. Wiemy już, że zostały wysłane do nas wojska, które mają doprowadzić nas do porządku. Ale to nastąpi dopiero za kilka lat. Mamy więc mnóstwo czasu aby się przygotować. Czy wiemy co nas czeka? Nie. Czy boimy się tego co może nastąpić? Tak. Czy powstrzyma to nas przed tym co postanowiliśmy. Na pewno nie! Viva la Kepler! Viva la revolution!!