Przebudzenie cz.4

– Widzę, że odpoczywasz? – wyrwał mnie z dziwnego stanu bycia – niebycia obcy głos. – Zapraszam cię w nasze skromne progi.

Chwilę zajęło mi dojście do siebie. Tak jakbym był gdzieś indziej i nagle pojawił się znowu w tym miejscu. Pewnie spałem. Dopiero po chwili mogłem zlokalizować siebie i to gdzie jestem. Leżałem na plecach wpatrując się w … szczerze mówiąc, nie wiem w co. Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że było to niebo. Tylko, że na pewno nie było to tylko niebo, bo otaczało mnie z każdej strony. Było u góry z boku i na dole. To na czym leżałem miało taki sam kolor jak to, co było u góry. Był to biały, lekko przechodzący w błękitny kolor i mimo tego, że nijak nie mogłem zlokalizować słońca byłem tym lekko oślepiony. Nie było jednego jaśniejszego punktu, tylko całe „niebo” jaśniało i promieniowało. Na tym tle zmaterializował się ktoś, kto chyba do mnie coś powiedział

– Słucham? – odparłem, bo tak naprawdę nie wiedziałem na jakie pytanie mam odpowiedzieć

– Chciałbym powitać cię w naszym domu – odparł dziwnie ubrany mężczyzna.

Przeturlałem się na brzuch i próbowałem wstać. Pierwsze co zobaczyłem to czarne spiczaste, skórzane buty. To, że akurat klęczałem  sprawiało wrażenie jakbym kłaniał się i miał za chwilę pocałować buty. Zdecydowanie za długo byłem w tej pozycji, jednak nie mogłem zmusić ciała do jej zmiany. Jedynie oczy mogły „podążać” w górę i obserwować. Mężczyzna na nogach nosił żółte getry, które były w dużej mierze przysłonięte długim czarnym płaszczem. Płaszcz był prosty z długimi rękawami, które na końcach delikatnie się rozszerzały. Spod płaszcza prześwitywała żółta koszula z dziwnym żabotem. Całość była dopełniona paskiem, z wielką klamrą. Jak tylko moje oczy napotkały pociągłą, bladą, zdecydowanie za szczupłą twarz, odczytałem na niej ogromną satysfakcję z faktu, że „klęczałem”.

– Zapraszam – powiedział, złośliwie przeze mnie nazwany „Lokaj” i ruszył w stronę domu.

– Czekaj! – wykrzyknąłem – A może ja wcale nie chcę tam iść! Co to za miejsce? Gdzie jestem? W sumie jak nic nie powiesz to i tak nigdzie nie idę –  ponownie usiadłem. Tak naprawdę to bardziej upadłem, bo wykonywanie ruchów sprawiało mi nadzwyczajną trudność.

– Jak pan sobie życzy – odparł Lokaj i się zatrzymał. Jako, że zawsze byłem uparty i umiałem postawić na swoim, nie odzywałem się przez jakiś czas obserwując dom, do którego miałem iść. Była to stara posiadłość do której prowadziła wybrukowana droga. Całość była otoczona murem i starą metalową bramą, która była otwarta. Za ogrodzeniem, a przed domem znajdował się wybrukowany zajazd w kształcie okręgu. Pośrodku zajazdu była równo przycięta trawa oraz zasadzone kwiaty, które tworzyły jakiś wzór, jednak z takiej odległości nie mogłem zauważyć jaki. Dookoła domu było mnóstwo starych drzew. Wyglądało to całkiem ładnie ale w głowie pojawiła mi się myśl, że nocą musiało być lekko straszne. Z miejsca, w którym siedziałem nie mogłem już dostrzec nic innego. Lokaj cały czas czekał.

– Wiesz co? Chyba sobie pójdę gdzieś indziej. Ty też powinieneś już iść, bo ja tam na pewno nie wchodzę – powiedziałem dumnie , powoli podnosząc się i odwracając

– Jak sobie życzysz – odparł Lokaj, odwrócił się i zaczął iść w kierunku domu. – Tylko ciekawe dokąd pójdziesz? – rzucił jeszcze przez ramię

– Gdziekolwiek będę chciał! – odkrzyknąłem i ruszyłem przed siebie. Dopiero teraz zorientowałem się, że tam… nic nie ma. Zacząłem gorączkowo rozglądać się dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek ale niczego oprócz starej posiadłości nie było. Jedynie dziwny blado niebieski, zlewający się we wszystko kolor.

– W sumie, to sobie, to przemyślałem … i jednak pójdę z tobą – rzuciłem od niechcenia – Trochę zgłodniałem i w sumie to, bym coś zjadł, a wy przecież na pewno macie jakichś kucharzy i coś do zjedzenia, co bym mógłbym zjeść, bo przecież zgłodniałem i jestem zgłodniały, tzn. głodny

– Ach, tak – odparł Lokaj – Głodny i szukający kucharzy. W takim razie zapraszam.

Tak naprawdę to głodu nie czułem odkąd zacząłem spadać. Dziwne jest to, że moja pamięć sięga tylko do momentu spadania. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć co działo się wcześniej, a co ważniejsze, kim jestem. Wiem tylko że żyję, wiem, że dużo rozmyślam i wiem ….

– O rzesz w mordę wykrzyknąłem po tym jak się o coś potknąłem i uderzyłem twarzą o  ziemię.

– Przeklęte kamienie! –  Już miałem wstać i wyrzucić kamień o który się potknąłem ale żadnego kamienia nie było. To oznaczało jedno. Potykam się o własne nogi.

– Luuudzie! Co jest grane?! – miałem już dość całej tej sytuacji.

– Niedługo przyzwyczaisz się do nowych warunków – rzekł Lokaj – A na razie musisz wykazać się cierpliwością, co akurat nie jest twoją mocną stroną.

Ble, ble, ble. Już ja ci pokaże co nie jest moją mocną stronę. Tylko wstanę, wstanę, i zaraz cię …  Może faktycznie cierpliwość to nie jest moja najmocniejsza strona. Pewnie zrealizowałbym plan, który w tym momencie rodził mi się w głowie, ale najpierw musiałem nauczyć się chodzić. Pomału doczłapałem się do bramy, po przekroczeniu której znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Tak jakby brama oddzielała jeden świat od drugiego. To co widziałem z zewnątrz, było tylko małą namiastką tego, co zobaczyłem i … poczułem teraz. Chłód. Poczułem lekką, orzeźwiającą bryzę. Było to przemiłe odczucie w porównaniu z tym co było za bramą. Kontakt z tym miłym, lekko wilgotnym powietrzem uświadomił mi, że poza bramą było gorąco, duszno i nieprzyjemnie. Tak nagła zmiana klimatu zadziałała na mnie jak kubeł zimnej wody, który spowodował, że zrodziło się we mnie coś dziwnego, coś co pozwalało mi porównać jedno z drugim. Było to tym bardziej dobitne, bo przed bramą nie czułem nic, a na pewno nie czułem gorąca. Teraz natomiast z niczego, nagle pojawiło się to coś. I nie chodzi tu tylko o uczucie bryzy ale poczucie, że jest … przyjemniejsza, lepsza, niż … nic, które czułem na zewnątrz. Kolejną rzeczą jaką zauważyłem, a wręcz usłyszałem, były ptaki. Przepiękny śpiew ptaków. Spróbowałem jakiegoś dostrzec ale mi się nie udało. No i w końcu różnorodność kolorów. To akurat, było bardzo dostrzegalne. Wszystko wydawało się takie nasycone kolorami. Piękno tych wszystkich drzew, krzewów, kwiatów było po prostu zachwycające. Wszystko, nawet mur, który nagle nabrał innej barwy, było bardziej żywe, radosne, promienne. Na zewnątrz było po prostu nijako i zrozumiałem to dopiero teraz kiedy zobaczyłem, usłyszałem i poczułem, to co było za bramą.

– Na razie, zanim dojdziesz do siebie, umieścimy cię w osobnym pokoju. Jeszcze chwilę potrwa zanim w pełni odzyskasz kontrolę nad swoim ciałem. Teraz skup się na odpoczynku. Oczywiście możesz chodzić i zwiedzać co tylko chcesz – z hipnotycznego transu zachwytu nad otoczeniem wyrwały mnie słowa Lokaja. Zaraz potem umysł powrócił do ponownego analizowania każdego słowa, które usłyszałem. Powiedział „umieścimy cię”. Czyli są jacyś „my”, którzy umieszczają gdzieś, jakichś nas. Na pewno nie jestem tutaj sam. Wystarczy tylko trochę poszukać. Zrobię to, jak tylko trochę odpocznę. Muszę to zrobić aby dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Ciężko zaakceptować mi aby był to po prostu kolejny sen. Za dużo się dzieje. Za długo trwa, a przede wszystkim zbyt realistyczne to wszystko jest. Na pewno muszę z kimś na ten temat porozmawiać. Zaskoczony zorientowałem się, że myśli te przychodzą jak kładłem się do łóżka. Trochę zmartwiło mnie to, że nie zapamiętałem, do którego pokoju się udałem, na którym był piętrze. Jechałem windą, czy może szedłem schodami? Nic nie było istotne, po prostu odpłynąłem

Podobne

Dziennik kepleriański – wpis 14

W końcu pojawiła się jakaś iskierka nadziei. Będąc na stołówce, z braku wolnego miejsca, przysiadłem się do jakiegoś kolesia. Trochę nie pasował do tego miejsca, bo był za dobrze ubrany. Kątem oka spostrzegłem na markę jego ciuchów i się okazało,

Czytaj więcej »

Dziennik kepleriański – wpis 13

Beznadziejność sytuacji, w której obecnie się znalazłem mnie przytłacza. Nie jestem w stanie nic zrobić. Tak jakby wszystko to, co dzieje się w moim życiu nie zależało ode mnie. Bo jak mam zaakceptować fakt, że podczas zawodów po prostu odpłynąłem.

Czytaj więcej »

Dziennik kepleriański – wpis 12

Darmowe posiłki. Okazało się, że jest to dość górnolotna nazwa tego co się dostaje. Proteinowa papka, a do popicia izotonik. Uzupełnienie tylko najbardziej potrzebnych składników odżywczych. Już wiem, czemu tak niewielu keplerian korzysta z pomocy państwa. Ale z drugiej strony

Czytaj więcej »

Dziennik kepleriański – wpis 11

Szukanie pracy, po tym jak się całe życie tylko biegało nie jest łatwe. Może powinienem wrócić do nauki, skończyć jakąś szkołę i mieć lepszy start. Tylko, że szkoła też kosztuje, a ja raczej nie dostanę stypendium naukowego, bo jedyne co

Czytaj więcej »

2250 rok. Czas wielkich zmian. Już 150 lat jesteśmy na Kepler 843. Tydzień temu nasz Mer podpisał Pakt Niepodległościowy. Wraz z innymi Galactopolis ogłaszamy niepodległość. Odłączamy się od Ziemi. Postanawiamy decydować sami o sobie. Była to wspólna decyzja nas wszystkich. W referendum wzięło 100 procent obywateli i wynik mógł być tylko jeden – wszyscy głosujący poparli decyzję o odłączeniu. Dlaczego tak się stało? Nie jest obojętne to, że wczoraj zmarł ostatni obywatel, który wyruszył z Ziemi w poszukiwaniu lepszego domu i trafił na Kepler 843. Miał 170 ziemskich lat. Teraz już nikt nie pamięta Ziemi. Wiemy o niej tylko to, czego nas nauczono. I nie jest to zgodne z tym, czego doświadczamy na co dzień. Czujemy się oszukani, uciemiężeni i wyzyskiwani. Stąd nasza decyzja o ogłoszeniu Niepodległości. Czy to im się spodobało? Oczywiście, że nie. Wiemy już, że zostały wysłane do nas wojska, które mają doprowadzić nas do porządku. Ale to nastąpi dopiero za kilka lat. Mamy więc mnóstwo czasu aby się przygotować. Czy wiemy co nas czeka? Nie. Czy boimy się tego co może nastąpić? Tak. Czy powstrzyma to nas przed tym co postanowiliśmy. Na pewno nie! Viva la Kepler! Viva la revolution!!