Obudziłem się w stanie paniki. Nie mogłem się ruszać. Oddychałem płytko i szybko. Co się przed chwilą wydarzyło? Pamięć wracała powoli. Ktoś zrobił mi coś złego. Skoro się tak czuję, to na pewno ktoś mi coś zrobił. Nie pamiętałem tylko co. W końcu mogłem poruszać oczami, które gorączkowo szukały odpowiedzi. Szukały wyjaśnienia co mi się stało, szukały… oprawcy. Gdzie on jest, gdzie on jest? Czemu nie mogę się ruszać? Czy mam uszkodzony kręgosłup? Jestem sparaliżowany? Nie, niedługo wróci mi czucie. Muszę być cierpliwy. Nie wiem jeszcze skąd ale wiem, że zaraz będę mógł normalnie chodzić. Spróbowałem się uspokoić. „To co ma się wydarzyć i tak się wydarzy” – skąd te słowa? Od kogo je usłyszałem? Kobieta. Powolna, mamrocząca pod nosem kobieta, która kierowała się w stronę Jaskini. Jaskini, która została zniszczona przez … Skrzydlatych. Już wszystko pamiętam. Wiem też, że zaraz po pamięci wróci mi czucie. Jakim cudem tak mnie poturbowała? Wstałem, rozglądając się w poszukiwaniu nieznajomej. Długo nie musiałem jej szukać. Leżała nieprzytomna przy Jaskini, z ręką przyłożoną do skały. Czemu to zrobiłaś? Przecież sama mnie ostrzegałaś abym tego nie robił. Czemu? Rozejrzałem się ponownie. Nikogo już nie było, przynajmniej nikogo żywego. Same martwe ciała leżące dookoła skały. Znowu zostałem sam. I co teraz? Dokąd teraz mam iść? Zrezygnowany usiadłem obok nieznajomej. Nie, nie, nie!!! Zacząłem bić się rękami po głowie. Co to za miejsce? Po co tutaj trafiłem? Co to za przeklęte miejsce. Aaaa!!!!
Krzyczałem tak długo aż zemdlałem. Obudziłem się twarzą w twarz z Nieznajomą. Leżała tak spokojnie. Nie miała żadnych zmartwień. Może to nie jest taki zły pomysł aby dotknąć tej skały i po prostu zapomnieć? Spojrzałem w kierunku monolitu. Nie, to nie jest rozwiązanie. Mogę przecież umrzeć. Nie mogę tego zrobić. Dotknięcie skały było coraz bardziej kuszące. Pragnąłem teraz jedynie spokoju. Nie chciałem podejmować żadnych decyzji. Ale przecież jak dotknę skały to mogę umrzeć. Mnich mówił, że nie da się tu umrzeć. A, jeżeli się mylił. Co wtedy? Mówił też, że u Pozyskiwaczy byłem uwięziony setki lat, a przecież nic z tego okresu nie pamiętam. Jeżeli teraz dotknę Jaskini, nie wiadomo na jak długo stracę przytomność. Nie wiadomo czy się obudzę, a jeżeli nawet to po jakim czasie. Ile lat znowu minie? Nie, to nie jest rozwiązanie. Muszę żyć, muszę walczyć. Wstałem i ostatni raz spojrzałem na Nieznajomą. Nie wiem co to jest za świat i nie wiem po co tu trafiłem. Nie pamiętam też tego co działo się przedtem ale skoro już tu jestem, poznam to miejsce najlepiej jak potrafię. Postaram się przeżyć najdłużej jak mi się uda, a wszelkie wątpliwości pozostawić za sobą.
Ruszyłem przed siebie. Jak tylko straciłem z oczu znajomy widok poległej Jaskini oraz morza ciał, wątpliwości wróciły. Cały zapał, który jeszcze miałem przed chwilą, wyparował. Nie to jest bezsensu. Najlepiej jak wrócę tam gdzie byłem i poczekam co się wydarzy. To zdecydowanie, jest najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Zawróciłem ale nie znalazłem Jaskini. Nigdzie nie mogłem jej dostrzec. Wydawało mi się, że straciłem ją z oczu tylko na chwilę, a teraz nigdzie nie mogę jej odnaleźć. Starałem wrócić dokładnie tą samą drogą ale to nie pomogło. Krajobraz cały czas był taki sam, pod stopami pustynia, a dookoła niewielkie wzgórza, co nie ułatwiało zlokalizowania ani siebie, ani jaskini. Usiadłem. Znowu dopadło mnie zwątpienie i czarne myśli. Skoro nawet nie umiem wrócić po śladach do ostatniego znanego miejsca, to co teraz mam zrobić? Jestem beznadziejny. Mogłem wtedy uratować Mnicha. On na pewno by mi pomógł. Wiedziałby gdzie mamy się udać. Tylko, że wtedy okazałem się tchórzem, więc teraz jestem sam. Skazany na śmierć, na tym cholernym pustkowiu. Beznadziejna masakra. Totalna porażka. Głupi, głupi tchórz! Nienawidzę siebie. Przestraszony nieudacznik. Na pewno umrę na tym pustkowiu. Sam. Zdany tylko na siebie. Tak jak zawsze tego chciałem!
Poczułem, że pragnienie bycia samemu było jednym z mocniejszych marzeń jakie mam. Nie wiem czy pochodzi ono z tego, czy może z poprzedniego życia. Z przeszłości, której nie pamiętam. Z przeszłości, której przebłyski niespodziewanie uderzają we mnie i których nie jestem w stanie kontrolować. Może jest tak, jak powiedział Mnich, że po pewnym czasie pamięć sama powróci? Do tej pory nie rozumiem nic, z tego co się ze mną tutaj dzieje, a co dopiero z tym, czego nie pamiętam. Skoro, wszystko jest dla mnie niewiadomą, to jak mam zrozumieć przekonanie, że jedno z moich marzeń właśnie się spełnia? Właśnie w tej chwili czuję, że „marzenia zawsze się spełniają”. I to mimo tego, że teraz ostatnią rzeczą jaką pragnę jest bycie samemu. Może powinienem dodać „uważaj, bo marzenia się spełniają”. Brzęcząca myśl, która tłumaczy zawiłość sytuacji. Proste i prawdziwe. Musiałem słyszeć to wiele razy, skoro mimowolnie przyszło mi to teraz do głowy.
Obecna bezsilność i załamanie spowodowała, że zacząłem pogrążać się w rozmyślaniach nad samotnością. Umysł zaczął odpływać, aż w końcu zobaczyłem … kamień rzucony na środek jeziora, który po zderzeniu z wodą wyhamował. Podobnie jest z samotnością, która początkowo jest zatrzymaniem. Daje wytchnieniem od pędzącego życia, od wszystkich próśb, nakazów, zakazów i jest po prostu przyjemna. Szybko staje się bezpiecznym schronieniem, które pozwala odciąć się od tego wszystkiego co przytłaczające. Nie muszę myśleć, pamiętać, słuchać, wykonywać, pomagać. Jestem tylko ja, cisza i spokój. Ta chwila zatrzymania jest najpiękniejsza w byciu samemu. Potem zaczyna się powolny zjazd. Tak jak kamień, który swoim ciężarem bez trudu przełamuje delikatną barierę wytworzoną w chwili uderzenia, opadam, zostawiając wszystko za sobą. Jestem sam, a wszystko co było do mnie „przyklejone”, odrywa się i zostaje poza mną. Cudowne uczucie, związane z niewiedzą, że wszystko co było wokół mnie musi, tak samo jak ja, opaść na dół. Początkowa cisza , która była tylko wytchnieniem, staje się czymś bez czego nie da się obejść. Jak tylko dopada mnie to, co zostawiłem za sobą i wytrąca mnie z tego cudownego stanu ciszy, powoduje we mnie złość i frustrację. Żeby czuć się tak jak na początku, zanurzam się głębiej, coraz głębiej w samotność. Jednak, to wszystko co jest poza mną, nie daje mi wytchnienia i wciąż mnie dogania. Wszystko to, z czym początkowo wpadłem do wody i czego się pozbyłem, zaczyna na nowo się do mnie przyczepiać. Postanawiam więc przyspieszyć i schodzić głębiej. Jest to jedyna droga którą znam i która wiem, że działa. Na krótką chwilę znowu pozbywam się prawie wszystkiego, co się do mnie powróciło. Właśnie tam, głębiej, znowu zaznaję spokoju i ciszy, za którymi tak bardzo tęskniłem. Okazuje się jednak, że jak tylko przestaję płynąć w dół, wszystko powraca. Uciekam więc od nich idąc w jedynym, znanym mi kierunku – głębiej. Coraz głębiej i coraz szybciej. Szybciej, bo niektóre z rzeczy, które ponownie się do mnie przykleiły, nie chcą się już ode mnie odczepić. Przez nie jestem cięższy, a im większy bagaż noszę, tym coraz łatwiej się zanurzam. Na pewnej głębokości okazuje się, że samotność jest wszystkim co mnie otacza. Wokół mnie nie ma niczego innego. Nikogo innego. Jest cudownie. Nie umiem i nie chcę bez niej żyć. Samotność znowu dała mi to, co pragnąłem – spokój. Wiem też, że aby go utrzymać muszę szybko schodzić coraz głębiej. W końcu udaje mi się dojść do tego momentu, w którym już nikt niczego ode mnie nie chce. Już nie ma żadnych pytań, nie ma żadnych próśb, żadnych przeszkód. Wystarczyło zanurzyć się na tyle głęboko, żeby wszyscy, wszystko co zbędne odpadało. W końcu zostaję sam. Bez szumów. Już nic do mnie nie dociera. Nawet światło nie dochodzi tak głęboko i nic nie jest w stanie oświetlić miejsca, w którym się znajduję. W tej ciemności i ciszy odnajduję radość.
Niestety, ta rozkosz trwa tylko do momentu, w którym uderzam o dno. Wstrząs którego doświadczam nie jest jakiś spektakularny, ponieważ woda łagodzi uderzenie. Jestem tak bardzo zanurzony w samotności, że ledwo dostrzegam to, co się stało. Tak naprawdę tylko przez to co się dzieje dookoła mnie mogę wywnioskować, że już nie tonę, że się zatrzymałem. Pierwsze co widzę jest to, że woda zaczęła tracić swoją przejrzystość. Została zmącona piaskiem, który uniósł się w momencie uderzenia o dno. Moje dotychczasowe szczęście zostaje zmącone rzeczami, które są efektem upadku. Jestem zaskoczony tymi wszystkim przeciwnościami, które tak nagle się pojawiły. Kto by się ich spodziewał? Czemu akurat mnie się przytrafiają? Bardziej jestem jednak zaskoczony tym niespodziewanym brakiem ciszy i spokoju. Na domiar złego, nie wiedzieć czemu, to wszystko co zostawiłem za sobą, nagle ponownie na mnie spłynęło. Wszystko to, co ode mnie odpadło, to co spadało wolniej, w końcu i tak mnie dopadło. Świat runął mi na głowę. Jest tego tak dużo, że nawet najprostsze sytuacje okazują się za ciężkie. Mimo, że każda z nich jest dość prozaiczna, razem stanowią ciężar nie do udźwignięcia. Przynajmniej dla mnie samego. Teraz sam muszę dźwigać to, z czym kiedyś ktoś mi pomagał. To przecież niemożliwe aby to wszystko było moje. Na pewno część z tego nie jest moja. Jestem bezbronną ofiarą. Jest tego zdecydowanie za dużo, a ciągle dochodzą nowe rzeczy, które wyglądają zupełnie obco. Nie rozpoznaję ich. Nie pamiętam ich. One nie są moje, a tak bardzo mnie przytłaczają. Chciałbym kogoś poprosić o pomoc, ale nikogo tutaj nie ma. Czemu wszyscy mnie zostawili? Czemu wszyscy zrzucili na mnie swoje problemy? Czemu? Po prostu zanurzyłem się tak głęboko, że nikomu nie udało się za mną podążyć. Za głęboko w samotność. Nawał tych wszystkich obowiązków staje się coraz gęstszy,. Coraz bardziej przesłania mi wodę, która nie jest już taka przeźroczysta jak przedtem. Już nie widzę tego, co samotność oferowała mi na początku. Nie widzę nic, prócz nawarstwiających się problemów. To co początkowo dawało mi wolność, teraz jest dla mnie więzieniem. Więzieniem, z którego nie ma wyjścia. Kamień nie umie pływać, umie tylko tonąć.
To nie prawda. Nie przyjmuję tego do wiadomości i wiem, że nie mogę się poddać. Wiem, że musi być z tego jakieś wyjście. Zaczynam walczyć o przetrwanie. Próbuje z całych sił wydostać się z tego miejsca. Próbuję płynąć w inne, lepsze miejsce, jednak nieustająca walka z nawarstwiającym się mułem, wykańcza mnie. Im bardziej walczę z przeciwnościami, tym woda robi się bardziej mętna. Im bardziej walczę z problemami, tym wkopuję się głębiej i głębiej. Oczywiście nie przyznaję się przed sobą, że to ja jestem za to wszystko odpowiedzialny. Za swoją sytuację obarczam cały ten syf, który na mnie spływa i przesłania mi krystaliczną wodę. Już dawno zapomniałem, że ten syf trafił do tej wody ze mną, na samym początku, w momencie kiedy w nią wpadłem. I tak naprawdę teraz jestem otoczony tylko i wyłącznie tym co sam na siebie zrzuciłem i tym co sam wzburzam. Już nawet ciężko dostrzec mi, że jestem w wodzie, a mimo to walczę i miotam się dalej i dalej. W końcu nie mogę się zupełnie poruszyć. Nie dość, że wszystko tak bardzo mnie przygniotło, to na dodatek sam zakopałem się tak głęboko, że nic nie mogę zrobić. Jedynym wyjście jakie mi pozostało to wołanie o pomoc. Podnoszę oczy i zwracam się ku górze, bo jest to jedyny kierunek, z którego pomoc może przyjść. Przełamuję się i wołam, krzyczę, proszę ale nikt nie odpowiada. Nie rozumiem dlaczego tak się dzieje. Czemu nikt mi nie chce pomóc? Czemu jestem tutaj sam? Nie poddaję się jednak, a moje wrzaski nie ustają. I pomimo tak wielkich starań, nie widzę efektów. Nie rozumiem tego więc narasta we mnie złość. Złość na to co mi się przydarzyło. Na to co mnie otacza, co mnie więzi oraz na tych co nie przychodzą mi z pomocą. Złorzeczę na wszystko i wszystkich. W końcu nie mam sił i na to. Jestem wykończony. Nic nie działa i już nic nie jestem w stanie zrobić. Bezsilność i rozpacz.
Ku mojemu zaskoczeniu jak tylko przestaję się miotać, woda staje się coraz bardziej przejrzysta i znów mogę siebie zobaczyć. Dłoń, ręka, brzuch, nogi. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że przez ten cały syf, w którym byłem, nie mogłem siebie dostrzec. Jestem tym zachwycony. Jestem zachwycony sobą. Skupiam się tak bardzo na sobie, że przestaję zwracać uwagę na to w jakim bagnie tak naprawdę jestem. Wystarczy mi to, że znowu widzę siebie, a nie to gdzie jestem. Nie jest dla mnie ważne, że to dzięki temu iż woda jest bardziej przejrzysta, tak naprawdę mogłem siebie poznać. Ważny jestem tylko ja. Widzę jaki jestem wspaniały, piękny, wyjątkowy, cudowny. Kiedy już w końcu nacieszyłem się sobą, ponownie zaczynam dostrzegać miejsce, w którym się znalazłem. Widzę, że jestem w bagnie i napawa mnie to obrzydzeniem. Jak to jest możliwe aby coś tak pięknego i cudownego było w takim miejscu? Czuję złość. Złość, że jestem w miejscu, w którym na pewno nie powinienem być. Miejscu, do którego nie należę. Próbuję się wydostać i ponownie wzburzony piasek, który mąci wodę. Znowu nic nie widzę. To wszystko przez tych, którzy mnie tu zakopali. To przez nich wylądowałem w tym syfie. Nienawidzę was! Złość na innych doprowadza mnie do wyczerpania i ponownie opadam z sił. Z tęsknotą spoglądam w górę na to co jest poza mną. Do tego co jest nieosiągalne.
Dociera do mnie, że sam jestem przyczyną moich nieszczęść. Już nie jestem zły na innych tylko na siebie. Sam wpakowałem się w takie miejscu. Ogarnia mnie rozpacz bo wiem, że nikt nie przyjdzie mi z pomocą. Po prostu nikogo tu nie ma. Nikt nie ma tu dostępu. Sam chciałem zanurzyć się tak głęboko by nikt tu się nie dostał. Sam chciałem od nich wszystkich uciec i mi się udało. Zostałem sam.