Ocknąłem się z ogromny bólem całego ciała. Jeszcze nigdy nie bolało mnie wszystko naraz. Leżałem skulony w powozie. Moje ręce były ze sobą złączone, tak samo nogi. Nie mogłem nimi poruszyć. Wyglądało to tak, jakbym miał związane ręce i nogi lub założone jakieś kajdany, tylko że niczego takiego nie widziałem. Powoli rozglądnąłem się po wnętrzu. Nic specjalnego. Leżałem na brudnych deskach. W całej więźniarce były tyko dwa zakratowane okna. Jedno z tyłu, drugie z przodu, przez które mogłem zobaczyć zarys człowieka, który mnie tu wsadził. Nie mogłem dostrzec czy jest dzień czy noc.
– Widzę, że się ocknąłeś. – zaczął woźnica – Musiałem cię tak potraktować. No wiesz, tym prądem. Żeby wydostać cię z tego stanu, w którym byłeś, trzeba było aktywować ci wszystkie zmysły. A nie ma to jak stary, dobry prąd. Hehehe – Rzeczywiście dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że widzę , słyszę i czuję wszystko. Z tym czuciem to nie do końca tak przyjemnie, bo twarz leżała na podłodze, w której ławo było wyczuć mocz.
– Że też musiałeś mnie uwiązać do tego powozu . – kontynuował oprawca – Woźnica? Haha. Dawno nie byłem woźnicą. No i ten stylowy kapelusz. Nawet mi się podoba. Na pewno jest to lepsze niż zombie, albo jakaś kostucha.
O czym on mówi? Koleś wsadza mnie do jakiejś retro furgonetki i gada takie bzdury. Musze się stąd wydostać.
– Dokąd mnie wieziesz? – spytałem i spróbowałem usiąść. Przyszło mi to z ogromnym trudem ale w końcu się udało.
– Tam gdzie wszystkich. Wszyscy lądujecie w jednym miejscu – odparł
– Może coś konkretniej – pomału wzbierał we mnie gniew. Nawet dziwne, że dopiero teraz . Odkąd pamiętam zawsze byłem impulsywny i niewiele potrzebowałem, aby wyrazić swoje zdanie.
– Do Poczekalni. Hahaha. – odparł woźnica i zamknął przysłoną okno.
Burak. Postanowiłem przeczołgać się pod drugą ścianę aby przynajmniej patrzeć w otwarte okno. W połowie drogi zdałem sobie sprawę, że przez otwarte okno nie wpada żadne światło. Nawet po zamknięciu przez woźnicę jednego okna nie zrobiło się ani odrobinę ciemniej. Kolejna zaskakująca rzecz to to, że nic nie rzucało cienia. I to, że cały czas jechaliśmy prosto. Przynajmniej trochę trzęsło i jedynie to sprawiało wrażenie normalności. Nie wiem jak długo jechaliśmy nim zacząłem zadawać sobie pytanie jak się tutaj znalazłem. Do tej pory miałem w głowie totalną pustkę. Nawet teraz nie mogę sobie przypomnieć wielu szczegółów. Trochę, jakbym miał amnezję, tylko taką wybiórczą. Pamiętam jak się nazywam. Pamiętam jak się mówi, jak nazywać poszczególne rzeczy, które widzę. Jak nazywają się ubrania…
– O rzesz w mordę! Jestem goły! – wywrzeszczałem na całe gardło.
Czy ja cały czas byłem goły? Nie pamiętam. Czemu nic nie pamiętam!? Jak to możliwe? O co chodzi? Co się dzieje?! Spojrzałem w górę i zobaczyłem jak woźnica gapi się na mnie i się śmieje. Odruchowo zasłoniłem się i przeczołgałem w kąt powozu. Nagle poczułem wstyd i zażenowanie. O złości nie wspomnę bo stała się moją drugą, tzn pierwszą stroną.
– Widzę, że świadomość ciała wróciła. – zaczął woźnica – Moja ulubiona część podróży. Haha. Te wasze emocje, jak się dowiadujecie, że jesteście nadzy. Hahaha. Masz, ubierz to na siebie – rzucił mi drelichowe spodnie i koszulę – Zaraz będziemy na miejscu.
Pośpiesznie się ubrałem i skulony czekałem na to co się wydarzy. W końcu zatrzymaliśmy się. Nie jestem w stanie powiedzieć ile czasu upłynęło odkąd znalazłem się w powozie. Poczucie czasu jest dla mnie totalną zagadką. Określenie długości poszczególnych zdarzeń jest niemożliwe. Wydaje mi się, że jest to związane z brakiem dnia i nocy. Cały czas jest tak samo szaro. Jest jednak we mnie takie wewnętrzne odczucie, że tak naprawdę czas jest nieistotny. Wszystko trwa po prostu tyle ile musi trwać. Jeżeli się coś dzieje to trwa tyle ile musi trwać, a nie tyle ile jest na to czasu. Tak jak to było w przypadku spadania. Czas spadania nie był zależny od głębokości dziury w której spadałem. Nie miało znaczenia jak długo spadam i „gdzie” spadam, ale sam fakt spadania był istotny. Tak jakby to spadanie było „potrzebne”. Istota zdarzenia była jego sednem, a czas trwania zdarzenia zależał tylko od zdania sobie sprawy z jakiejś rzeczy. Podróż powozem nie była długa dlatego , że droga była długa tylko, trwał tylko tyle ile…
– Dobra wyłaź – przerwał mi rozmyślania woźnica. – Za dużo tego mędrkowania. Zaraz ci głowa pęknie. Będziesz miał na to tyle czasu ile tylko będziesz chciał. I przestań się w końcu wygłupiać z tymi rękami i nogami.
Zdziwiony zerknąłem na ręce
– Ale ja przecież nie mogę nimi ruszyć – odarłem wzburzony
– Taaa, jasne. Chodź. Idziemy
Z powrotem spojrzałem na ręce i dłonie. Cały czas czułem, jak jakaś niewidzialna siła sprawia, że nie mogę nimi ruszać. Napięte kończyny nie chciały mnie słuchać. Przecież to dlatego, że jakiś koleś mnie porwał i uwięził w tej więźniarce. Przecież sam tu nie wlazłem. A skoro mnie tu ktoś wrzucił, to na pewno związał mi ręce i nogi. Tylko jak on to zrobił, skoro nie widzę żadnych więzów. Ale muszą być związane, nie ma innej opcji. Nikt nie porywa kogoś i wrzuca do więźniarki, nie związując mu rąk. Poza tym jak by nie były związane, to na pewno bym uciekł. Tego jestem absolutnie pewien. Spróbowałem rozerwać ręce i nogi ale mi się nie udało.
– Dalej idziemy – ponaglał mnie woźnica.
Tylko jak mam iść, skoro nie mogę ruszyć nogami. Zacząłem się czołgać do wyjścia. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi były otwarte, a woźnica siedział obok, nie zwracając na mnie uwagi. Czołganie przychodziło mi z wyjątkową trudnością. Trochę to dziwne bo zawsze uważałem się za wysportowanego. Wysportowany. Jest to kolejna rzecz, którą o sobie pomyślałem. W sumie to niewiele tych myśli o mnie samym. Cały czas mam tą dziwną amnezję. Podczołgałem się do drzwi na tyle, że mogłem wyjrzeć na zewnątrz. Nic nie widzę. Początkowo miałem takie uczucie jak ktoś wychodzi z mroku na światło dzienne i jest oślepiony. Spróbowałem zamknąć oczy i ponownie otworzyć. Nic i … nikogo. Poczułem przypływ adrenaliny. Odczekałem chwilę aby upewnić się, że jestem sam. Czułem jak serce coraz szybciej zaczyna bić. Chciałem się uspokoić ale nie mogłem. Ten głupi woźnica gdzieś poszedł. Muszę wykorzystać okazję i stad uciec. Znowu nie mogłem określić ile czasu minęło ale w końcu dotarła do mnie myśl, że jestem wolny. Mogę uciec. Poczułem jak niewidzialne kajdany przestają więzić moje ręce i nogi. Znowu mogłem nimi poruszać. Będąc w jakiejś euforii zerwałem się do ucieczki, jednak chęci były większe niż możliwości i ucieczka nie trwała zbyt długo. Jak tylko ruszyłem, nogi poplątały się, a ja z całym impetem wypadłem z więźniarki i uderzyłem o podłoże. O rzesz !! Kontakt z gruntem okazał się bardzo bolesny, a promieniujący ból przeszył całe moje ciało. Odwróciłem się na plecy. Szukałem czegoś lub kogoś, kto mógł spowodować mój upadek ale jedyne co widziałem to, ta dziwna „jasność”. Przecież nie mogłem tak po prostu upaść.. O co tu chodzi? Co ja tu robię? Co to za miejsce?! Z wściekłością zamachnąłem się ręką aby uderzyć w więźniarkę, jednak moja ręka na nic nie natrafiła, a ja ponownie uderzyłem o ziemie. O rzesz…!!. Co znowu? Gdzie ta przeklęta buda?!. Uklęknąłem i próbowałem dostrzec więźniarkę jednak nic nie widziałem. Przed oczami cały czas miałem „jasność” więc zacząłem na czworakach chodzić tam i z powrotem w jej poszukiwaniu. Machałem rękami ale nic nie znalazłem. Nie było ani więźniarki, ani woźnicy. Zorientowałem się także, że zniknął zarówno zapach konia jak i wszechobecnego moczu. Obolały przetoczyłem się znowu na plecy w nadziei, że coś się wyklaruje