Spadam.
Sny o spadaniu. Lubię je. Lekkość, wolność. Za każdym razem jak spadam, nie lecę prosto w dół z prędkością światła w oczekiwaniu, aż w coś uderzę, tylko wiruję, kręcę się. Niekończący się taniec, a w głowie ciągle te same pytania: Co teraz? Gdzie teraz? Pytania, na które nigdy nie znalazłem odpowiedzi. Jest tylko lot ku nieznanemu. Kolejną intrygującą rzeczą jest to, że sen jest w trzeciej osobie. Wiele z nich minęło, zanim zorientowałem się, że po prostu obserwuje kogoś lecącego, spadającego. Kogoś o nieznanej twarzy. Obcego, który za każdym razem wygląda inaczej. Ma inne włosy, inne ubrania, inny wzrost. Za każdym razem, ktoś inny, a mimo wszystko zawsze wiem, że to jestem ja.
Oczywiście sen o spadaniu nie jest moim jedynym snem. Mam wiele, wiele snów, które czasami doprowadzają mnie do szału, czasami do wściekłości. Są też, te przyjemne ale jest ich zdecydowanie mniej. Są też takie, które są tak realne, że po jakimś czasie nie wiem czy coś się wydarzyło naprawdę, czy tylko mi się przyśniło. Czy słowo „tylko” jest tu na miejscu? Sny tworzą u mnie inną rzeczywistość ale nie odrębną. Równoległą, powiązaną z tym co jest tutaj, z tym co uznaję za rzeczywiste.
Są sny, które się powtarzają. Na początku nie wiedziałem dlaczego. Oczywiście szukałem znaczenia tych snów ale tak naprawdę poradziłem sobie z nimi inaczej. Wykorzystałem je, do przełamywania prawdziwych lęków. Aby to zrobić postanowiłem być świadomy w snach. Mieć nad nimi kontrolę, to znaczy kontrolę nad tym jak ja się w nich zachowam. W moim przypadku powtarzające się sny, tak naprawdę nie były dokładnie takie same. Były różne ale miały wspólną cechę: strach. Wszystkie sny, w których się boję, są dla mnie jednym i tym samym snem. Pamiętam jeden z takich snów. Jestem koło domu. Nagle wyskakuje grupa ludzi, którzy mnie otaczają. Chcą mi zrobić krzywdę. Uciekam. Najszybciej jak potrafię uciekam przez trawnik i chowam się w domu. Zamykam drzwi i zamykam oczy. Wtedy się budzę. Strach. Strach przed śmiercią i bólem. Po obudzeniu się, wiem, że to wszystko był tylko sen. Niby zagrożenie nie było prawdziwe ale jednak strach jak najbardziej. Czemu się bałem czegoś nierzeczywistego? Brak odpowiedzi powoduje, że rośnie we mnie złość, że się bałem. Że nic nie zrobiłem. Przecież to był tylko sen. Ale on jest taki rzeczywisty. Czemu, kiedy sen trwa nie umiem postąpić inaczej? Czemu instynktownie robię, to co robię? Uciekam, boję, chowam, budzę. Narodziło się we mnie pragnienie zmiany. Nie chcę już uciekać, nie chcę się już bać. Postanowiłem walczyć. Postanowiłem zmierzyć się ze swoim snem. Następnym razem jak się pojawi, a wiem, że się pojawi będę walczył. Wiedziałem, że będę potrzebował pomocy, że sam nie dam rady, dlatego przed każdym zaśnięciem proszę Boga o pomoc. Ale nie tylko Jego. Proszę też swoich aniołów stróżów, opiekunów duchowych. Zwracam się do nich o pomoc, o to aby byli ze mną, w momencie kiedy pojawi się straszny sen. Pierwsza noc – nic. Druga noc – nic. Kolejne noce – nic. W głowie rodzi przekonanie, że to wszystko nie ma sensu.
W końcu, po długim czasie sen znowu się pojawia, a ja zachowuje się tak samo. Uciekam i w końcu się budzę. Nikt nie przyszedł mi z pomocą. A przecież tak długo o nią prosiłem. Jestem wściekły. Na siebie, bo źle prosiłem o pomoc, na nich bo nie przyszli, na Niego bo nie pomógł. Jednak obrażanie się nic nie daje, sny dalej się pojawiają, a ja dalej w nich jestem przestraszonym uciekinierem.
Postanawiam, że za każdym razem będę coraz bardziej świadomy tego co robię we śnie. Ćwiczę się w tym. Często kończy się to porażką czyli obudzeniem. Jednak wiem, że jestem coraz bliżej pokonania strachu. Coraz częściej stoję przed wyborem czy uciec czy nie. Oczywiście uciekam ale czuję, że mógłbym postąpić inaczej. Nie mam w sobie jeszcze na tyle odwagi ale wiem, że jeśli bym dostatecznie mocno chciał, to mógłbym sen rozegrać inaczej.
W jednym śnie nie jestem sam. Mam pomoc. Nie wiem kto lub co to jest ale ma obraz moich przyjaciół. Czuję ich obecność, jestem bezpieczny, wiem że nic złego mnie nie spotka. I nie spotyka. Cieszę się z tego ale zaraz uświadamiam sobie, że nie jest to rozwiązaniem. Po tym śnie wiem, że muszę zrobić to sam, a proszenie o pomoc innych nic nie zmienia. Tym razem proszę o odwagę. Modlę się abym miał odwagę zmierzyć się z moim lękiem. Kładę się spać przygotowany na wszystko. W głowie układam plan działania, jednak sen nie nadchodzi. Kolejne noce nic nie wnoszą. Życie toczy się dalej i o wszystkim zapominam.
Właśnie wtedy kiedy zapominam sen się pojawia. Oczywiście nie przygotowałem się, nie modliłem, nie prosiłem o pomoc. Pojawiają się ludzie, którzy chcą mnie skrzywdzić, otaczają mnie. Uciekam i nagle pojawia się niewielka myśl „tylko się nie obudź, tylko się nie obudź”. Ale czemu miałbym się nie obudzić, muszę uciekać, zaraz mnie dopadną. Jestem już na trawniku już prawie dosięgam drzwi, „miałeś walczyć, nie bać się, zmierzyć z nimi”. Stanąłem. Czułem, że każdej chwili mogą mnie dopaść. Czułem jak serce wali mi jak młot. Przypomniałem sobie inne sny, w których byłem już w tym miejscu. Byłem i nawet postanowiłem się zmierzyć z nimi, stawić im czoła ale zawsze się budziłem. Przypomniałem sobie, że mimo mojego postanowienia walki i tak się budziłem. „Tylko się nie obudź, tylko się nie obudź”. Wiedziałem, że jest to moja szansa. Czułem, że tym razem mam możliwość walki. Wiedziałem, że ją przegram, wiedziałem że będzie ból jednak mimo wszystko wiedziałem, że muszę się odwrócić. I mimo tego, że zdawałem sobie sprawę, że jest to tylko sen, bałem się. Strasznie się bałem tego co mnie spotka. Odwróciłem się. „Tylko się nie obudź” dźwięczało mi w głowie. Spojrzałem na goniących, na tych którzy prześladowali mnie przez lata. Na tych, którzy powodowali u mnie wyrzuty sumienia, złość, lęk strach. Na tych, którzy zmieniali moje prawdziwe życie. Na wyimaginowane potwory, które zmieniały moje rzeczywiste życie. Odwróciłem się. Spojrzałem na nich i dostrzegłem … tekturowe wizerunki ludzi, podparte z tyłu aby się nie przewróciły. Z niedowierzaniem przyjrzałem się uważniej i nagle wszystkie upadły. Tak po prostu. Obudziłem się. Byłem zaskoczony i szczęśliwy. W końcu udało mi się pokonać lęk. Po tylu latach „walki” w końcu wygrałem. Od tej pory sny stanowiły dla mnie pole do zmierzenia się z moimi słabościami. Cieszyłem się, że mogłem przeżyć coś i poradzić sobie z tym we śnie, a nie w prawdziwym życiu. W pewnym momencie pojawił się strach, że jeżeli czegoś nie przerobię we śnie, to właśnie pojawi się w rzeczywistości, dlatego coraz bardziej starałem się uporać ze wszystkimi swoimi lękami w tym innym, równoległym wymiarze, gdzie mogłem popełniać błędy, które nie miały rzeczywistego wymiaru. Mogłem mierzyć się z tym, co w rzeczywistości mogłoby nieść olbrzymie konsekwencje. Sen stał się moim polem walki ze strachem.
I może zastanawiacie się czemu tak długo opisuje sny? Otóż mają one jedną wspólną cechę. Za każdym razem obserwuje je w trzeciej osobie. Obserwuje siebie i to co robię. Widzę szerszy obraz. I mimo, że widzę co się dookoła dzieje, to myśli przychodzą z tej osoby, którą jestem. Czuję to co czuje ta obserwowana osoba, a jednak widzę spoza niej. Wiem też, że to jestem ja. Jak to możliwe być nią i być na zewnątrz? Nie wiem. A dlaczego o tym mówię? Bo cały czas spadam i cały czas widzę świat z pierwszej osoby. Ten sen, w którym teraz jestem, nie jest taki jak poprzednie. To chyba nie jest sen.